Jak myśleć w czasach epidemii, żeby przeżyć i nie zwariować?

By RzeczJasna mar 22, 2020 #koronawirus

Kiedy pojawiały się pierwsze doniesienia o epidemii w Chinach, byłem wyjątkowo spokojny. Uznając, że skończy się jak w przypadku SARS i MERS (wówczas nawet nie znałem tych nazw). W każdym razie z dala od nas, jako egzotyczna ciekawostka.

Kiedy wirus trafił do Europy, przyjąłem bezpieczną „hipotezę o grypie”, na którą w Europie ciągle umierają tysiące. A potem sytuacja we Włoszech wymknęła się spod kontroli i uznałem, że faktycznie mamy problem. Nie tylko epidemiologiczny, ale też mentalny.

Kiedy ja dokonywałem aktualizacji systemu informatycznego, wielu ludzi pozostało przy moich starych, bezpiecznych hipotezach.

Czasami w Internecie widzę memy mówiące, że to „ściema”   i spisek Chin albo USA, rzadziej Niemiec i na pewno Żydów, cyklistów i wegetarian. Ci ostatni pojawiają się zawsze, więc na wszelki wypadek dodałem ich, by nie zaburzać równowagi. Każdy też pewnie słyszał, że COVID-19 to produkt laboratoryjny wypuszczony w świat, żeby …  go odmłodzić. Cokolwiek wpiszecie, będzie miało taki sam (bez)sens.

To wszystko jednak dość łatwo zbić, choć pamiętajmy, że z teoriami spiskowymi nie wygramy na racjonalne argumenty. To nie kwestia argumentów, ale poczucia bezpieczeństwa, a zatem psychologii. Próba zrozumienia skomplikowanego i tak szybko zmieniającego się świata wymaga sporo wysiłku, czasu, nieustającej aktualizacji informacji, co jest zajęciem dość frustrującym, choć też i fascynującym. Warto jednak podkreślić, że nie dla wszystkich.

Większość szuka jakiejś uproszczonej i skróconej wersji, czegokolwiek, by zagłuszyć niepokój i dezorientację. Wybierają informacyjny fast food, bo tam zaspokoją głód natychmiast, choć – czego nie rozumieją – na krótko, bo nie ma prostych rozwiązań na skomplikowane problemy.

Na panikę w dłuższej perspektywie najlepiej działa pełna informacja i transparentność. Tak samo zresztą, jak na nasz organizm zdrowa i odżywcza dieta.

Weźmy Tajwan, który uchodzi za wzór walki z epidemią. To mały kraj, ale o bardzo wysokiej gęstości zaludnienia, liczący ponad 22 milionów mieszkańców. W tej chwili (21 marca) ma 135 zakażonych i 2 ofiary śmiertelne. Mówimy o kraju, który graniczy blisko z Chinami, wprawdzie jako wyspa, ale z bardzo rozwiniętymi kontaktami gospodarczymi i kulturowymi ze swoim wielkim sąsiadem.

Tajwan odrobił lekcję z wcześniejszych epidemii, szczególnie po SARS-ie. Zareagowano nieomal natychmiast, kiedy pojawiły się pierwsze przypadki w Wuhan. Odwołano loty do tego regionu, a wszystkich wracających z Chin poddano izolacji. Kwarantanny są monitorowane, za ich złamanie grożą kary finansowe, ale w zamian za to ludziom przysługuje zasiłek od państwa. I to wszystko jeszcze zanim wynaleziono test na koronawirusa!

Na wyróżnienie zasługuje jednak polityka informacyjna rządu, która jest bardzo rzetelna i konkretna. Jej twarzą jest minister zdrowia, którego w tej chwili otacza nieomal kult jednostki. Na codziennych konferencjach podawane są szczegółowe i wyczerpujące informacje. Nie tylko ilość zakażonych, ale też kontaktów, jakie miała chora osoba, liczba przebadanych oraz wynik testów. To wszystko dzięki setkom zatrudnionych śledczych epidemiologów. Nie podaje się natomiast danych osobowych ani miasta po to, by uniknąć stygmatyzacji.

Wybrałem Tajwan spośród azjatyckich krajów, bo panuje tam – w przeciwieństwie do Chin czy Singapuru – demokracja liberalna, na wzór tej zachodniej, co nie oznacza oczywiście, że brak różnic kulturowych. Polski rząd, co wielu chwali, podjął relatywnie szybko środki restrykcyjne, żeby, jak to mawiają naukowcy, „spłaszczyć krzywą” zachorowań. To się chwali.

Nie mam kompletnie jednak zaufania do oficjalnych statystyk, bo robimy bardzo mało testów. 10 razy mniej niż Włochy. Nie mam zaufania do informacji przekazywanych o stanie zaopatrzenia szpitali, bo sami lekarze je dementują i wskazują na poważne braki. To wszystko tworzy pożywkę do dezinformacji i bagatelizowania problemu.  

Polacy są świetni we wspólnotowych zrywach i spontanicznych grupowych akcjach. Nasza historia jest bogata w liczne powstania i ruchy wyzwoleńcze. Mamy WOŚP i wiele innych świetnych inicjatyw samopomocowych. Brakuje nam jednak zdyscyplinowania i cierpliwości w budowaniu rozwiązań systemowych.

Od dawna brakuje nam sprawnej służby zdrowia! Polska ma najmniej lekarzy na 1000 mieszkańców w całej Unii Europejskiej! Jeśli zatem lekarze zaczną chorować, a to nie jest pytanie „czy” tylko „kiedy”, system się szybko zapadnie.

W Albanii, gdzie jest jeszcze gorzej, rząd mówi wprost do ludzi: unikajcie kontaktów, bo jak się rozchorujecie, to na służbę zdrowia nie możecie liczyć. Podoba mi się takie podejście, choć cieszę się, że w Albanii nie mieszkam.

Kiedy słucham naszego prezydenta, a staram się go nie słuchać w ogóle, ogarnia mnie przygnębienie. Pojawia się u boku ministra zdrowia czy premiera na zasadzie lokowania produktu, bo prowadzi kampanię, choć udaje, że nie prowadzi. Poziom nie-powagi jest tu drastyczny.

Jakim kontrastem było słuchanie Angeli Merkel, która bardzo rzadko wydaje jakiekolwiek przemówienia do narodu, a tym samym naturalnie przykuwa uwagę. Wzywa do rozsądku, niepanikowania, ale też i nie bagatelizowania problemu. Mówi wprost, że większość populacji ulegnie zarażeniu, ale najistotniejsze jest rozłożenie tego procesu w czasie, żeby nie obciążyć nadmiernie służby zdrowia. Służby, która jest na najwyższym poziomie w Unii, o czym może świadczyć jeden z najniższych wskaźników śmiertelności wśród zarażonych nowym wirusem.

Kanclerz Niemiec traktuje swoich rodaków poważnie, a dzięki temu istnieje większe prawdopodobieństwo, że oni poważnie potraktują nadchodzące wyzwania.

Ostatnio