Śmieciowa fikcja

Zmienia się algorytm rozliczania odpadów. Samorządy mają rok na dostosowanie cen do nowych „widełek”. Pewne jest, że ceny pójdą w górę i segregacja zacznie się mieszkańcom opłacać, by nie powiedzieć, że stanie się koniecznością.  Matematyka  nie zna litości. Jeśli pomnożymy naszą opłatę czterokrotnie, to za osobę wyjdzie nam 44zł!  Jeśli mamy rodzinę 2 plus 2 to… robi się ciekawie.  Ci, którzy potrafią liczyć, będą chcieli segregować.  Problem w tym, że ciągle brakuje infrastruktury i przejrzystego oraz sprawiedliwego systemu rozliczania odpadów dla tzw. zabudowy wielolokalowej czyli bloków.

W lipcu 2018 roku zostały uchwalone nowe dyrektywy unijne odnośnie odpadów komunalnych oraz opakowaniowych. W  2020 r. 50 proc., a w roku 2035 aż 65 proc. odpadów powinniśmy poddawać recyklingowi. W przypadku niespełnienia tych wymogów na gminy będą nakładane wysokie kary finansowe.

Zmienia się też algorytm rozliczania odpadów. To już nie odpady selektywnie zebrane będziemy brali pod uwagę, ale rzeczywisty recykling. Oznacza to spadek rzędu kilkudziesięciu procent w stosunku do obecnego poziomu. Paweł Głuszyński z Towarzystwa na Rzecz Ziemi oszacował poziom ewentualnych kar. Sumy te są dość szokujące: Warszawa 60 mln, Poznań 20 mln, Katowice 10 mln, Olsztyn 4,5 mln, ale Gdańsk raptem 300 tys.  Eksperci biją na alarm, tymczasem w naszych gminach panuje stoicki spokój.

By spełnić powyższe wymagania, polski parlament w lipcu tego roku znowelizował ustawę o utrzymaniu czystości i porządku w gminach. Wprowadzono „widełki” za niesegregowane śmieci na poziomie nie mniej niż dwukrotność, ale nie więcej niż czterokrotność opłaty śmieciowej. Innymi słowy nieposegregowane śmieci mogą nas kosztować nawet cztery razy tyle co segregowane. I bardzo dobrze!

Jak Polska wygląda na tle innych krajów w UE pod względem recyclingu? W 2017 r. nasz kraj osiągnął poziom 33,8 proc. w stosunku do odpadów komunalnych ogółem. Ten wynik uplasował nas mniej więcej w 2/3 stawki – za nami znalazły się m.in. Hiszpania (33,5 proc.), Słowacja (29,8 proc.), Portugalia (28,4 proc.), Chorwacja (23,6 proc.), Grecja (18,9 proc.), czy Rumunia (13,9 proc.). Średnia unijna w tym czasie była na poziomie 46,4 proc., a otwierające ranking Niemcy, Słowenia, Austria i Holandia miały go na poziomie odpowiednio 67,6 proc., 57,8 proc., 57,7 proc. i 54,2 proc.

Na ile te dane są wiarygodne, przynajmniej w przypadku naszego kraju, trudno dokładnie rozstrzygnąć.  Tomasz Wojciechowski z Instytutu Gospodarki Obiegu Zamkniętego na łamach Portalu Samorządowego tłumaczy: „Problemem jest dozwolony u nas różny sposób sprawozdawczości. Dochodzi do tego fakt, że GUS zbiera dane inaczej niż urzędy marszałkowskie, to wszystko trafia do Komisji Europejskiej, ale to są liczby obrazujące ilość odpadów przeznaczonych do recyklingu, ile tak naprawdę jest poddanych recyklingowi, nie wiemy”.  I dalej: „Dobieramy takie narzędzia, żeby wynik był dla nas korzystny, żeby uzasadnić, że jest dobrze – ocenia i dodaje: – Nikomu nie zależy na tym, żeby ten problem rozwiązać, bo im system bardziej zagmatwany, tym łatwiej tymi danymi żonglować. Wszyscy się oszukują w tym obszarze, łącznie z samorządami”. W efekcie w niektórych gminach turystycznych poziom recyklingu osiąga w sezonie ponad sto procent . W Krynicy Morskiej było to w swoim czasie nawet 250 procent! Polak potrafi.

Przejdźmy teraz na poziom lokalny. W 2013 roku  weszła tzw. ustawa śmieciowa i nałożyła na gminy obowiązek organizowania przetargów na to, kto będzie odbierał odpady od mieszkańców. Wcześniej każda spółdzielnia, wspólnota czy inna nieruchomość robiła to we własnym zakresie. Obecnie do przetargów często staje jedna firma, bo innych albo brak, albo nie są w stanie spełnić odpowiednich wymogów. „W ten sposób konkurencja praktycznie przestała istnieć – na rynku zostali tylko najwięksi” –   jak możemy przeczytać w serwisie Money.pl. Miało to wpływ oczywiście na ceny.

Jak wygląda sytuacja w naszym mieście? Niektóre gminy organizują się w związki, które przejmują zarządzanie odpadami na danym terenie. Tak jest właśnie w Ostródzie, gdzie odpadami komunalnymi zarządza Związek Gmin „Czyste Środowisko”. Jego operatorem jest ZOUK Rudno. W tej chwili opłata w mieście za jedną osobę jest na poziomie 14 zł za odpady mieszane i  11 zł za poddane selekcji. Presja finansowa na poziomie 3 zł to żadna presja. Nie ma co się zatem dziwić, że poziom  śmieci poddanych selekcji w naszym mieście jest niski.

Ustalenie tego poziomu wcale nie jest takie proste. Odbyłem dość długa rozmowę telefoniczną z prezesem ZOUK Rudno, który mi wyjaśnił, że stosowane zamiennie terminy „odzysk” i „recykling” mają różne znaczenie. Odzysk jest pojęciem szerszym i obejmuje proces przetwarzania części lub całości odpadów na energie, materiały, różne substancje do ich ponownego wykorzystania.  Celem recyklingu natomiast jest wyłącznie odzyskanie i ponowne wykorzystanie odpadów komunalnych. Odzysk kształtuje się u nas na poziomie 60 proc. i jego największą część stanowią procesy biodegradacji. Oznacza to, że 40 proc. odpadów trafia jednak na składowisko. Co ciekawe, zakład jest w stanie podnieść poziom odzysku nawet do 90 proc., ale wymagałoby to znacznego zwiększenia ceny odpadów za jedną tonę. Chyba, że wzrośnie poziom segregacji odpadów po stronie mieszkańców. Wtedy Rudno jedynie oczyszcza tak otrzymane śmieci. W tej chwili selektywną zbiórkę odpadów w mieście prezes szacuje na poziomie 10-15 proc. Natomiast recykling w 2017 r., ale dla całego związku gmin, „Czyste Środowisko” szacowało  na poziomie 22,05 proc. Chodzi o metal, papier, tworzywa sztuczne i szkło.

Samorządy mają rok na dostosowanie cen do nowych „widełek”. Pewne jest, że ceny pójdą w górę i segregacja zacznie się mieszkańcom opłacać, by nie powiedzieć, że stanie się koniecznością.

Matematyka  nie zna litości. Jeśli pomnożymy naszą opłatę czterokrotnie, to za osobę wyjdzie nam 44zł!  Jeśli mamy rodzinę 2 plus 2 to… robi się ciekawie.

Ci, którzy potrafią liczyć, będą chcieli segregować.  Problem w tym, że ciągle brakuje infrastruktury i przejrzystego oraz sprawiedliwego systemu rozliczania odpadów dla zabudowy wielolokalowej. Znamiennym przykładem jest sytuacja mieszkańców największej spółdzielni mieszkaniowej w Ostródzie.  „Jedność” przegrała niedawno proces sądowy z „Czystym Środowiskiem” i w efekcie mieszkańcy, którzy zgłosili deklaracje selektywnej zbiórki odpadów, muszą zapłacić różnicę wyrównującą z ostatnich lat tak, jakby selekcji nie prowadzili. A prowadzili? I tu jest sedno problemu, bo jak to rozstrzygnąć?

Na osiedlach spółdzielni znajdują się tzw. gniazda z pojemnikami na tworzywa sztuczne, szkło i papier. Mają do nich dostęp wszyscy i segregacja śmieci odbywa się w sposób dobrowolny i trudny do zweryfikowania. Słowem, nie jesteśmy w stanie ustalić czy ktoś faktycznie śmieci segreguje, czy nie, a tym mniej, czy robi to dobrze. Stąd taki, a nie inny, wyrok sądu w tej sprawie. Choć z drugiej strony, jak powtarza prezes „Jedności”, który się odwołał od tego wyroku, gniazda na selektywną zbiórkę są systematycznie opróżniane. A zatem, segregacja ma miejsce tyle, że nikt nie potrafi jej rozliczyć. Prezes sugeruje, by zastosować procentowy sposób rozliczania. Tyle, że ciągle poruszamy się w ramach odpowiedzialności zbiorowej. Najsmutniejsze w tym wszystkim jest jednak co innego. „Jedność” skupia prawie jedną trzecią wszystkich mieszkańców miasta i w tym momencie odbieramy im prawo do segregowania odpadów oraz narażamy ich na duże koszty finansowe w związku z planowanymi podwyżkami.

Co należy zrobić? Przede wszystkim  trzeba postawić zamknięte wiaty i przyporządkować je do konkretnych bloków. Wiaty muszą być zamknięte, żeby dostęp do nich miały wyłącznie osoby z danej nieruchomości. W ten sposób jesteśmy w stanie lepiej kontrolować, a tym samym rozliczać śmieci. Z rozmowy z prezesem „Jedności” dowiedziałem się, że w tej chwili takich wiat jest 14, a liczba wszystkich nieruchomości w spółdzielni wynosi 68. Nie jest to zatem oszałamiająca liczba, jak widać. Prezes jednak zapewnia, że będzie ich systematycznie przybywać. 

Załóżmy hipotetycznie, że taka infrastruktura istnieje. Przyjmijmy, że większość idąc za głosem rozsądku, a mówiąc precyzyjnie, kierując się zasobnością własnego portfela, zaczyna śmieci segregować. Co jednak w sytuacji, kiedy przy odbiorze okaże się, że jest inaczej? Wystarczy, że jedna, dwie osoby wyłamią się z segregacji i odpowiedzialność spada na wszystkich. Jest to problem nie tylko ostródzki, ale ogólnopolski.

Pewnym rozwiązaniem, jakkolwiek by to nie brzmiało abstrakcyjnie, jest czipowanie worków, tak by łatwo i szybko zidentyfikować „czarne owce”. To tylko pomysł, choć nie wolny od wad ze względu na ochronę prywatności i danych osobowych. Odpowiedzialność zbiorowa wydaje się mieć ich wszak  jeszcze więcej.

Ludzi trzeba edukować w kwestii ekologii nieprzerwanie. Kampanie ekologiczne trafiają jednak najczęściej już do tych przekonanych.

Jeśli chcemy dokonać masowej zmiany, najskuteczniejszą metodą pozostaje pieniądz. Pieniądz nie śmierdzi, nieodebrane śmieci już tak.

Jeśli segregacja będzie się opłacała, a dodatkowo system będzie prosty, przejrzysty i sprawiedliwy, to sukces jest nieomal pewny. Na razie jednak jesteśmy w polu. Mieszkańcy udają, że śmieci segregują. Wspólnotom brakuje infrastruktury. Operator udaje, że tego nie widzi. Związek udaje, że wszystko się domyka. Prawda jest taka, że każdy będzie musiał wykonać swoją pracę, a im szybciej zaczniemy, tym więcej zyska środowisko i nasz portfel.

Cykliczne i oparte na otwartych danych, raporty o stanie naszego miasta i regionu przygotowujemy w ramach wsparcia rozwoju mediów obywatelskich :