W 2014 roku w jednym z samochodów stojących na parkingu w stanie Massachusetts odnaleziono zwłoki nastolatka. 18-letni Conrad Roy popełnił samobójstwo. To jednak nie jego śmierć wywołała skandal, lecz okoliczności, w jakich do niej doszło. W telefonie Roya odnaleziono konwersację z (jak się później okazało) jego dziewczyną Michelle Carter, która wprost nakłaniała go do samobójstwa. „Po prostu wypij wybielacz”, „ Czemu jeszcze tego nie zrobiłeś?!”, „Jeśli nie zrobisz tego teraz, nigdy tego nie zrobisz!”, „Nie myśl o tym, po prostu to zrób!” – tak motywowała Carter o rok starszego nastolatka. I rzeczywiście, wygląda to okrutnie, tym bardziej, że chłopak miał długą i zaawansowaną depresję. Zło w czystej postaci? Jak się okazuje, nic nie jest tu takie oczywiste, jak się na początku wydaje. Nawet to, że Michelle była dziewczyną Roya.
Ich historię możemy zobaczyć w nowym dokumencie HBO pod tytułem „Kocham Cię, a teraz umieraj”. Bogactwo materiału, jaki zebrała reżyserka Erin Lee Carr, pozwala na zrozumienie tej tragedii w sposób wielowymiarowy i dogłębny, pod jednym wszak warunkiem: o ile pozostaniemy otwarci do końca seansu. Materiał ten zawiera obfitą wymianę wiadomości między dwójką zakochanych oraz nagrania ze sprawy sądowej, uzupełniane wywiadami z rodziną i ekspertami.
„Kocham Cię, a teraz umieraj”
Na początku wszystko układa się w spójny obraz. Michelle Carter to zepsuta, pozbawiona empatii i odpowiedzialności dziewczyna. Sprawa jest przesądzona: winna! Tak uważa nie tylko prokurator, ale też liczne media, które z tego tematu zrobiły sobie tabloidalną pożywkę. Nie musiały się zanadto trudzić, bo wszystko, co wyprodukowały, idealnie pasowało do stereotypu skoncentrowanej na sobie, szukającej atencji i uznania nastolatki. Jeśli dodamy do tego atrakcyjny wygląd, to obraz kusicielki, która jest w stanie zbałamucić każdego, a już na pewno chłopca chorego na depresję, jest dopełniony. Musi być winna!
Tylko winna czego? Została oskarżona o nieumyślne zabójstwo. Jak to jednak rozumieć w sytuacji ewidentnego samobójstwa? Zaplanowanego i wykonanego od początku do końca przez jego autora. Wyobraźmy sobie człowieka stojącego na moście z myślami samobójczymi. Ktoś rzuca w jego stronę: „Ile można czekać, skocz wreszcie!”. Ów człowiek skacze i umiera. Czy zasadne jest sądzenie tej osoby o nieumyślne zabójstwo? To, że postąpiła nieodpowiedzialnie, niemoralnie, niegodziwie wydaje się jasne. Czy jednak kara więzienia jest uzasadniona w tym przypadku? W USA najwyraźniej tak!
W tym miejscu kluczowy staje się kontekst, motywy, biografia. Coś, co prawo definiuje jako okoliczności łagodzące, a co jest w istocie złożonym obrazem różnych odcieni i niuansów, które przerastają wszystkie tabloidy i innych upraszczaczy rzeczywistości. Jeśli zamiast oceny i potępienia na pierwszym planie pozostanie przede wszystkim wola zrozumienia, to się okaże, że ten czarno-biały z początku obraz nabiera odcieni, a kształty tracą na wyrazistości. Mam na myśli chociażby fakt, że Roy podejmował już wcześniej próby samobójcze. Zażywał antydepresanty, których efektem ubocznym są myśli samobójcze! Pochodził z rozbitej rodziny z przemocowym ojcem. Rodziny, która nie dawała mu należytego wsparcia, choć bez większych oporów obarczyła za jego śmierć Michelle. Co za ulga dla dręczonego wyrzutami sumienia rodzicielskiego.
Ciekawsze i wartościowsze wydaje się jednak to, czego dowiadujemy się o samej Carter. Michelle od 10 roku życia miała zaburzenia w odżywianiu, a od 14 brała prozac i sama uczestniczyła w psychoterapii. Na kilka miesięcy przed fatalnym wydarzeniem zmieniono jej lek na mocniejszy. Była bardzo samotna i szukała bliskości, co potwierdzają jej koleżanki, którym wydawała się z tą potrzebą zbyt nachalna. Relacja z Conradem, którą media opisały jako romantyczną, miała w istocie za zadanie wypełnienie tej pustki. Zadanie, które napotykało na duże przeszkody w postaci partnera niezrównoważonego emocjonalnie, wysyłającego obraźliwe teksty (fuck you, bitch), zdjęcia pętli do wieszania, broni czy rojącego systematycznie o samobójstwie jako romantycznym zakończeniu ich relacji na wzór Romeo i Juli.
Relacji, która miała miejsce praktycznie online. Spotkali się w rzeczywistości raptem kilka razy. Reszta ich kontaktów odbywała się przez wirtualne komunikatory. Michelle zadaje w pewnym momencie pytanie, czy można uznać Roya za jej chłopaka. Pytanie jak najbardziej zasadne, choć w ich świecie romantycznych fantazji potraktowane raczej retorycznie. Zasadne w tym sensie, że skłania do refleksji nad mediami społecznościowymi i ich wpływie na młodych ludzi. Czy można z kimś być, będąc jedynie online? Moim zdaniem nie, ale to nie znaczy, że taki kontakt jest bezwartościowy. Ma znaczenie, tym bardziej, jeśli może doprowadzić kogoś do śmierci.
Znacie tę frazę starszyzny: „Ach ta dzisiejsza młodzież!”. Każdy ją słyszał, kiedy był młodszy i zapewniam was, prawie każdy, jak będzie starszy, powtórzy ją w tej czy innej formie. Słuchając niedawno podcastu o współczesnych nastolatkach, dowiedziałem się, że piją mniej alkoholu, zażywają mniej narkotyków niż ich rodzice, podejmują inicjację seksualną później i mają mniej partnerów seksualnych. To są dane naukowe, a nie subiektywne wyobrażenia. Ciekawe, prawda? Co ich rożni od nas in minus, to sen. Śpią mniej niż poprzednie generacje. Wynika to właśnie z korzystania do późna z urządzeń elektronicznych i mediów społecznościowych, których poprzednie generacje po prostu nie znały. Stali się, można by rzec, od technologii uzależnieni. A co, jeśli spojrzeć na to inaczej, jak sugeruje Lisa Darmour we wspomnianym podcaście? Może stali się uzależnieni od kontaktu ze sobą, by przełamać powszechną w tym pokoleniu pustkę, izolację, samotność. Może zamiast oceniać, postarajmy się ich najpierw zrozumieć.
Siła dokumentu Carr nie leży w kontrowersjach, które podnosiły mainstreamowe media w związku ze śmiercią Roya. Według mnie „Kocham Cię, a teraz umieraj” warto zobaczyć ze względu na skalę problemów, jakie przewijają się w tym dokumencie. Od narracji, jakie towarzyszą byciu nastolatkiem (w szczególności młodą kobietą), po stosowanie silnych środków farmaceutycznych (ich wpływ na mózgi młodych ludzi), przez oddziaływanie technologii i mediów społecznościowych na ich życie i last but not least granice prawa i zasadności kary.
Z jedynego testu psychologicznego jaki w życiu zrobiłem wyszło, że jestem typem „badacza” (questioner). Gretchen Rubin, autorka tego testu, a w zasadzie quizu, charakteryzuje mój typ jako osobę kwestionującą zewnętrzne oczekiwania oraz szukającą informacji, wyjaśnień i uzasadnień różnych kwestii na własną rękę. Nic dodać, nic ująć! Jeśli kogoś interesują dylematy i dociekania „badacza”, zapraszam do lektury!