Moje zderzenia z kulturą

By RzeczJasna paź 31, 2019

Drobne ludzkie szczenię usiłuje, trzymając się poręczy, stanąć w pierwszej pozycji. W lustrze odbija się pełna wysiłku twarz ośmiolatka. Sukces przychodzi z trudem po kilkunastu próbach.

–  Widzisz, trzeba żebyś jeszcze zamienił kształt paragrafu pleców na ładną postawę – spokojnym głosem Wiesław Głowacki strofuje młodego adepta grupy tanecznej. – Spróbuj. Na pewno się uda.

Kilka lat później.

– To jak, idziemy na spacer? – I po chwili: –  Podobała Ci się ta muzyka? – mówi do małolata Stanisław Gruszczyński, tuż po zakończonym koncercie.

–  Aha – odpowiada tenże, najgrubszym głosem na jaki go stać.

–  Która aria najbardziej? – uśmiecha się widząc zakłopotanie chłopca.

Milczą obaj dłuższą chwilę. – Ta czwarta – pada „poważna” odpowiedź.

Może mocniejsze hamowanie niż zwykle i tramwaj staje. Ciężarna kobieta próbuje otworzyć ciężkie jednoskrzydłowe drzwi. Bez skutku. Pomocy udziela  wysoki i wysportowany mężczyzna. Jedno, drugie, kolejne szarpnięcie. Próby bezskuteczne. Kataryniarz pogania dzwonkiem. Grupka uczniów w granatowych mundurkach z zielonymi lampasami na spodniach wysyła do „ pomocy” swego kolegę.

–   No, idź Wieśku. Pomóż Państwu.

Ze środka grupki wychodzi drobny chłopaczek. Ogląda się, jakby nie był przekonany, że to on ma pomóc. Może wolałby powrócić do dyskusji.

–  No, idź! Tylko się nie wygłupiaj. Pomóż! – ponaglają koledzy. – Widzisz, że pan nie ma siły.

Świetnie wiedzą, młody ma to doskonale wyćwiczone.

Chłopak podchodzi, kładzie na klamce trzy palce i swobodnym gestem, jak gdyby to było piórko, a nie ciężkie stalowe drzwi, otwiera je na całą szerokość.

–  Proszę – uśmiecha się i wraca do grupki nie zważając na miny współpasażerów. 

Przez duże wystawowe okno sączy się światło. Jesień, dzień coraz krótszy. Wcześnie zapalają się lampy. Dzielnicowa biblioteka zamknięta od kilku godzin. W środku troje osób zatopionych w rozmowie.

– Sądzę – mówi zażywny pan z najbardziej rozpoznawalnym wąsikiem w kraju – że już czas  na mnie.

Po chwili spoglądając na pozostałych:

– Zasiedziałem się – mówi, chwytając w dłoń laskę. – Dobrze mi tutaj. Odprowadzisz mnie,    młody człowieku? – spytał.

– Jeszcze tylko jedno pytanie, panie Jerzy – powiedziała bibliotekarka, dolewając ciepłej herbaty.

– Słucham.

– Czemu przyjechał pan do nas sam?

– To znaczy, dlaczego bez Puzona? – uzupełniłem pytanie.

– Nie dla niego takie podróże – z uśmiechem powiedział pan Waldorff. – To wiekowy pies –   dokończył.

Czasami, cichutko i tylko przed samym sobą, trochę ze wstydem, choć coraz częściej…

To może nie jest takie oczywiste, ale kiedyś był małym chłopcem i uczył się. Właściwie należy powiedzieć, że to jego uczono. W domu, w szkole, na dodatkowych zajęciach, w bibliotece. Nieśmiały, brzydki, zakompleksiony dzieciak, w za wielkich ubraniach. Koledzy byli wyżsi, silniejsi, ładniejsi, mądrzejsi, bogatsi i… Oczywiście, to wszystko siedziało w jego wyobraźni. Tyle, że ON o tym nie wiedział, a tak bardzo chciał być jak ONI.

–  Dzień dobry. Chciałbym… mam…

Młody człowiek plątał się coraz bardziej próbując złapać oddech.

Przy  nieodległej rabatce w ogrodniczym stroju stał wysoki szczupły pan. Jeżu, to sam Georg Bidwell! Gdybym tak znał angielski. Jak z nim gadać?

–  Witaj, młody człowieku. Przyszedłeś za wcześnie. Dziewczynki są jeszcze w szkole – głos  należał do stojącej przy siatce kobiety, trzymającej w ręku małe grabki i kołek do wsadzania roślin.

– To, to chyba – tłukło się po głowie – pani Anna. Tylko o co chodzi z tymi dziewczynami?

–  Dzień dobry Pani – dukam, jąkając się. – Ja, ja przyniosłem list od pana Hofmana. Proszę.

–  Sam przyszedłeś od Vlastimila? Wejdź do środka – mówiła. – Zaczekasz, aż odpiszę. Napijesz się czegoś?

Wracałem z Owczego Dworu do Szklarskiej na skrzydłach. Takie spotkanie! Szkoda, że nie poznałem „dziewczynek”. Ale, co tam.

Muszę jeszcze zajść do Vlastimila Hofmana i oddać odpowiedź.

Te okruszki zdarzeń, niespodziewane spotkania, chwile rozmowy, jakaś podpowiedź, wspomnienia lub krótka lekcja, nauczyły więcej niż szkolne ławki. Mógłbym wymienić ich całe mnóstwo. Wszystkie z ciekawymi ludźmi. Pisarze, poeci, ciecie, profesorowie, majstrowie różnych zawodów, aktorzy, malarze, nauczyciele, piosenkarze. Każda z nich nadawała nowy kierunek. Wyjaśniała jednym słowem, jednym zdaniem różne zawiłości, pobudzała ciekawość.

Najwspanialszy moment, to ten, kiedy pojawia się uczucie porozumienia z drugim człowiekiem. Nie musi być wypowiedziane czy ustalone pisaną umową. Może być jedno lub dwustronne. Ważne, żeby nie było kradzione, tylko przekazane. 

Prawie zapomniałem jakie to uczucie. Pojawiało się najczęściej w spotkaniach niewielkich grup lub rozmowach bezpośrednich.

Wróciło. Niespodzianie. Po kilku latach i przy pełnej sali. Sprawił je wielki (także z postury) kreator ról teatralnych i filmowych (p. 2 fotka). Kilka cennych uwag i chwila bezpośredniej szczerości. Właśnie ta chwila przywołała zapomniane doznania. Taki przekaz może dać człowiek o dużym doświadczeniu i znakomitym dystansie do siebie oraz ludzkich ułomności. Bez ocen, bez „dydaktycznego smrodku” i nawracania na tę prawdę jedyną.         

Spotkanie z Wiktorem Zborowskim. Proste i takie niezwyczajne. Pachnące prawdziwą kulturą, której na co dzień brakuje.

Dlatego też cichutko pomyślałem, że jestem szczęściarzem. Mam ciągle wspaniałych Nauczycieli i ciągle się uczę, jak przekazać innym tę wiedzę. 

Takich spotkań i takich doznań życzę WAM jak najwięcej.

Koniec roku szkolnego ; foto autora

Vlastimil Hofman „Madonna ze szpakiem”

Wiktor Zborowski w Ostródzie; foto autora

Ostatnio